Zaznacz stronę

Witam Was wszystkich bardzo serdecznie. Dzisiaj rozmawiam z Magdaleną Malicką, coachem, mówcą motywacyjnym i trenerem.

Magdalena Balcerzak: Pani Magdaleno, w specjalnym wydaniu magazynu “Coaching” powiedziała Pani, że ważne są marzenia i trzeba do nich dążyć. Czy zawsze tak było, że zawsze w życiu szła Pani za marzeniami?

Magdalena Malicka: W ogóle tak nie było. Marzenia zawsze miałam. Myślę, że każdy ma. Ja w zasadzie żyłam w świecie marzeń, natomiast wydawało mi się, że brakuje mi środków, żeby je spełniać. Miałam bardzo dalekosiężne marzenia. Gdy robiłam ostatnio taki rachunek przeszłości, zastanawiałam się, jakie marzenia spełniłam (właśnie przygotowując się do wystąpienia w Poznaniu, tam, gdzie się poznałyśmy), okazało się, że ja te marzenia spełniałam wcześniej, ale one były okupione takim wysiłkiem z jednej strony, że ja raczej traktowałam to jako ciężką pracę i realizację marzeń odbierałam jako rezultat ciężkiej pracy niż jako realizację marzeń. Byłam skupiona na czymś innym, moja uwaga była skupiona na ciężkiej pracy, a nie na tym, czego chcę w swoim życiu. Myślę, że takim pierwszym, ogromnym, wielkim marzeniem, które się spełniło, był mój wyjazd do Krakowa na studia i to było moje wielkie marzenie, żeby zrozumieć literaturę Francuzką, kulturę i historię kraju, który uwielbiałam, do którego miłość zaszczepiła mi moja babcia w dzieciństwie. Drugim takim wielkim marzeniem było zdobycie stypendium rządowego we Francji i przeniesienie się na inny Uniwersytet. W związku z tym ja te marzenia realizowałam, ale ponieważ one były okupione ogromnym wysiłkiem i wyrzeczeniami, nie postrzegałam tego jako realizację marzeń, tylko jako rezultat ogromnego wysiłku i pracy. W tej chwili wiem, że marzenia – czyli realizacja naszych celów – im są wyższe i większe, tym przeważnie ten wysiłek włożony w realizację marzenia jest również duży i to po prostu tak jest, że żeby te marzenia zrealizować, trzeba pracy, trzeba wysiłku, trzeba poświęcenia, trzeba konsekwencji. Oczywiście, są ludzie, którzy dostają na przykład od rodziców tak dużą ilość pieniędzy, że realizują swoje marzenia i jeśli na przykład potrzebne są do tego środki pieniężne, żeby je zrealizować (chociażby podróże) i podróżują, to nie czują tego wysiłku. Ale to w zasadzie nie o to chodzi. Chodzi o drogę do spełnienia tego marzenia, które jest realizowane szybko, łatwo i przyjemnie (to jest moje doświadczenie jako coacha), szybko się dewaluują i przestają być marzeniami, stają się rzeczywistością i zwykle ci ludzie wyznaczają sobie inne dalekosiężne cele, wymagające od nich czegoś więcej, niż tylko wykorzystanie tego, co dostali.

M. B.: A kiedy to się zmieniło? Kiedy zmieniło się Pani podejście do marzeń, skoro na początku to była taka ciężka praca i w pewnym sensie nieświadome spełnianie tych marzeń?

M. M.: Zmieniło się, kiedy zaczęłam swoją karierę coachingową. W momencie, kiedy zostałam prezesem wydawnictwa, które było częścią pewnego międzynarodowego holdingu mediowego, miałam trzydzieści pięć lat, byłam pierwszą kobietą w strukturach tego wydawnictwa, co stało się dla mnie ogromnym wyzwaniem emocjonalnym. Wtedy rozpoczęłam pracę z coachem. Czułam, że tego potrzebuję. Oczywiście, zaczęłam od business coachingu, który bardzo szybko, w zasadzie podczas pierwszej sesji, zamienił się w life coaching. Wtedy odkryłam – to była wielka zmiana dla mnie, wielkie odkrycie, wielkie „wow” – że to, co zrobiłam w życiu, że ja po prostu realizuję swoje marzenia, pasje i cele, że marzenia to po prostu nic innego jak cele, które sobie wyznaczamy, do których dążymy i de facto bardzo często (oczywiście, że istotna jest realizacja tego marzenia) ta droga, na którą wchodzimy, gdy zaczynamy to marzenie realizować, to jest największa frajda. I zaczęłam na to zwracać uwagę. Ta koncentracja na innych rzeczach niż dotychczas dała mi radość, świadomość.

M. B.: Czytając Pani biografię czy słuchając Pani historii na wydarzeniu w Poznaniu, można powiedzieć, że tak naprawdę osiągnęła Pani sukces i osiągnęła to, czego większość ludzi w Polsce chce. Jak to się stało, że z dnia na dzień postanowiła Pani porzucić pracę i zająć się czymś innym?

M. M.: Przede wszystkim to nie stało się z dnia na dzień. Ta decyzja we mnie dojrzewała miesiącami. W momencie, kiedy poznałam coaching w pracy własnej, bardzo szybko zaczęłam się kształcić na coacha, ponieważ dostrzegłam, że jest to narzędzie nie tylko służące samorozwojowi, ale jest to narzędzie niezwykle przydatne w zarządzaniu, a bycie prezesem to jest nic innego, jak oprócz tego, że jest się wizjonerem, to przede wszystkim zarządza się ludźmi, zarządza się zasobami ludzkimi, talentami i to jest najważniejsze w tej pracy. W związku z tym musiałam pracować z coachem, potem następnym i kolejnym, również próbowałam poznać wiele metod w coachingu i w pewnym momencie odkryłam w sobie ogromną frajdę, którą miałam w momencie, kiedy business coaching w pracy schodził trochę na inne tory, kiedy ja widziałam, że ci ludzie – moi pracownicy, partnerzy, koledzy, przyjaciele – zaczęli ze mną coraz lepiej pracować tą metodą i zaczynali sami poszukiwać rozwiązań. Zaczęło mi to sprawiać ogromną satysfakcję i zaczęłam coraz poważniej myśleć o tym, żeby prowadzić biznes w czystej postaci. Chciałam być niezależnym człowiekiem, który pomaga innym, wykorzystując swoje zasoby jako coach, jako businesswoman, to ogromne doświadczenie, ponieważ prawie dwadzieścia lat spędziłam w korporacji w czasach prosperity, ale również w czasie kryzysu, kiedy faktycznie to były bardzo bolesne czasy, kiedy na przykład musiałam zwolnić, pożegnać się z dwiema osobami, z którymi pracowałam przez kilka, kilkanaście lat. Zatem ta decyzja dojrzewała miesiącami. Nie ma takich ludzi na takich stanowiskach, którzy po prostu od razu podejmują taką decyzję. Chyba że faktycznie dzieje coś traumatycznego, że zabierają torebkę i wychodzą. Ale u mnie to dojrzewało miesiącami.

M.B.: W Polsce bardzo powszechne jest powiedzenie, że pieniądze szczęścia nie dają. Jak by się Pani do tego odniosła?

M.M.: Nie dają, ale można je za nie kupić. Ja się absolutnie nie zgadzam. Tak naprawdę pieniądze są środkiem do różnych rzeczy, między innymi do spełniania marzeń. Spełnienie marzenia daje szczęście. To zależy, co kogo uszczęśliwia. Natomiast ja uważam, że pieniądze dają energię, to jest zmiana energetyczna. Ja postrzegam ludzi bogatych jako ludzi, dla których (oczywiście mówię tutaj o tych, którzy doszli do bogactwa sami) to jest nagroda, taka jakby zapłata za czas ich pracy i energię, którą oddali. Ja uważam, że wiele jest zła i bieda jest zła. Bieda wyzwala w nas jakieś najniższe instynkty, schodzimy na dół piramidy Maslowa i tam nie ma miejsca na duchowość, spełnienie, na samorozwój. Jeśli po prostu żyjemy od pierwszego do pierwszego, po to, żeby było co jeść i za co zapłacić. To nie o to w życiu chodzi. Uważam, że pieniądze dla mnie są tylko zmianą energetyczną i jeśli ktoś je ma, to znaczy, że na nie zasłużył.

M. B.: Wspominała Pani o tym, że w Polsce mimo wszystko da się, jeżeli się chce. Chciałabym też zapytać jako kobieta, bo w tym środowisku też się z tym zmagamy. Zrobiła Pani niesamowitą karierę w środowisku mężczyzn. Jak Pani sobie z tym wszystkim poradziła, z presją rodziny, bycia dobrą matką, prowadzenia rodzinnego domu i robienia niesamowitej kariery w korporacji?

M. M.: Nie poradziłam sobie z tym. Nie jestem dobrą matką, ponieważ odkładanie bycia matką na później spowodowało, że (wprawdzie ten właściwy moment nie nadszedł) kiedy zorientowałam się, że chyba może być za późno, to się okazało, że faktycznie jest za późno. Biologiczny zegar jest nieubłagany. Będąc kobietą, bardzo łatwo jest się zapomnieć w ferworze robienia kariery o tym, że niestety trochę inaczej niż u mężczyzn, nasz czas na zostanie rodzicem jest policzony. Moje doświadczenie jako kobiety w międzynarodowej korporacji jest takie, że po pierwsze: kobieta zarabia mniej, i to dużo mniej. Ja przez rok musiałam udowadniać, że jestem tak samo skuteczna jak mężczyźni. Mężczyzna-prezes, czy był nowy, czy stary, on był jakby naznaczony sukcesem. Tak po prostu. Z założenia. Ja musiałam to udowadniać bardzo długo i dopiero przyszedł taki moment, kiedy na spotkaniu prezesów z całego świata – kilkanaście osób – mój szef stwierdził: „masz jaja, jesteś jednym z najsilniejszych facetów, jakich znam”. Wstałam i zwróciłam uwagę, że bardzo mnie cieszy, to wielki komplement w jego ustach, ale ja w dalszym ciągu jednak zostanę przy mojej płci. On dopiero potem zatrudnił kolejną kobietę, bo uwierzył, że kobiety dają radę. Dopiero po roku renegocjowałam moje wynagrodzenie (ono i tak zawsze było niższe od tego, które dostawali mężczyźni, natomiast jak porównałam moje wynagrodzenie, które dostawałam na początku mojej kariery z moim poprzednikiem, nie chcę tutaj mówić w procentach, ale to była oszałamiająca różnica). Dałam sobie rok czasu na to, że się to zmieni i faktycznie to był rok pracy na to, nie wiedzieć czemu, ale tak się stało. To jest pierwsza sprawa. Druga sprawa: my jesteśmy jednak uwarunkowane fizycznie trochę inaczej niż mężczyźni i kiedy jechałam na spotkania raz na kwartał do centrali do Hamburga i o godzinie dwudziestej czwartej wszyscy szli jeszcze na piwo i na kiełbaskę na dworzec, bo taki był zwyczaj, po całodniowej, ciężkiej naradzie, a ja miałam na przykład pierwszy dzień okresu (nie wstydźmy się tego powiedzieć – mamy coś takiego jak okres, co miesiąc), to zgłaszałam, że ja nie idę i wtedy było duże poruszenie i wtedy powiedziałam pierwszy raz: „nie idę, bo mam pierwszy dzień okresu, boli mnie brzuch, chcę odpocząć i muszę wziąć prysznic”, to było tak powiedziane wprost, bo inaczej nie docierało. To była rewolucja w tym świecie. Mamy pewne uwarunkowania fizyczne, z drugiej strony jesteśmy znacznie silniejsze emocjonalnie. Co do tego nie ma wątpliwości. Inaczej pracuje się z mężczyznami, inaczej pracuje się z kobietami. Kobiety, moim zdaniem (te, które mają dzieci i pracują w korporacji), są bardziej zorganizowane niż faceci z racji tego, że po prostu mają więcej obowiązków, więc tam jest plan i zadania do realizacji. Natomiast mężczyźni są mniej wielopoziomowi, tak bym powiedziała. Oni faktycznie myślą bardziej „tunelowo” niż kobiety. Czy to jest lepsze, czy gorsze, to jest inna sprawa, bo tak naprawdę fajnie, kiedy zespoły są jednak mieszane. Ja w wydawnictwie miałam w zasadzie babiniec. W Polsce jest bardzo sfeminizowane środowisko i polegając na tym, starałam się to wyrównać, ale to nie było proste, natomiast faktycznie, kiedy pojawiali się mężczyźni, to te relacje wpływały pozytywnie na jakość pracy. Natomiast w Niemczech jest to bardzo zmaskulinizowane środowisko, zwłaszcza na wysokich stanowiskach. W związku z tym to się gdzieś wyrównuje, ale nie należy zapominać o tych różnicach – one są.

M. B.: W takim razie czy trzeba wybierać między byciem żoną, mamą i wolnością finansową?

M. M.: Nie, trzeba zachować uważność. Mnie jej brakło w pewnym momencie. Odzyskałam ją i wtedy moje życie zaczęło się zmieniać. Natomiast trzeba tę uważność zachować – na swoje potrzeby (nie mówię tutaj o równowadze i tak dalej – tak, trzeba dążyć do tej równowagi, natomiast są takie okresy w życiu w korporacji, zwłaszcza, jak się robi karierę i jest się na wysokim stanowisku, to są okresy znacznie bardziej wytężonej pracy, gdzie po prostu więcej uwagi przesuwa się na pracę, a są pewnie takie momenty, jak ważne momenty w życiu rodziny, czy choroba dziecka, czy urodziny dziecka, czy imieniny męża, czy wakacje, kiedy więcej uwagi powinno się skierować bardziej w stronę rodziny. Ja bym to raczej nazwała balansowaniem – utrzymanie równowagi to jest balans, to nie jest fifty-fifty. To jest balansowanie na bardzo cienkiej linie i posiadanie odskoczni. Odskoczni w postaci takiej, że jeśli widzimy, że wpadamy w pracoholizm, to powinno nam się zaświecić czerwone światło (niestety bardzo często się nie zaświeca) i właśnie ta odskocznia, czyli pasja, czyli hobby, pozwala nam na to, że jak już spadamy na jedną stronę tej liny, pozwala przegiąć to w drugą stronę, żeby ten balans utrzymać. Tak więc trochę jesteśmy linoskoczkami.

M. B.: Co Pani powiedziałaby młodym osobom? W Polsce mówi się, że kiedyś rodzice uczyli nas, że dobre wykształcenie da dobrą pracę. Dzisiaj wiemy, że nie do końca się to sprawdza. Ale czy studia jednak są ważne, czy nieważne? Co potem człowiek może zrobić, żeby faktycznie, jeżeli wybierze karierę w korporacji, na etacie, dobrze się tam znaleźć? Jeżeli wybierze swój biznes, czy inwestowanie w nieruchomości, cokolwiek – co mu jest potrzebne, od czego ma zacząć, jak ma to wybrać, kiedy na etapie, gdy zmusza się go do tego wyboru, na przykład po liceum, on tak naprawdę nic nie wie o życiu?

M. M.: Bardzo trudne pytanie. W tej chwili mam kontakt właśnie z dwoma maturzystami w rodzinie i cały czas pojawiają się te rozmowy. I usłyszałam właśnie od jednego z nich pytanie: „mam dziewiętnaście lat, co ja chcę w życiu robić? Bo ja nie wiem” „A jak byś to zmienił?”. To trudne bardzo pytanie, na które nie ma jednoznacznej i właściwej odpowiedzi. Myślę tak: studia ogólnie są ważne. Na studiach nie tylko zdobywamy wiedzę, którą rozwijamy nasz mózg i nasze kompetencje w jakiejś dziedzinie, która wbrew pozorom potem, nawet, kiedy nie pracujemy w swoim zawodzie, może przynosić nam bardzo duże korzyści. Ja skończyłam kilka kierunków i z pełną świadomością mówię o tym. Skończyłam je, bo miałam takie pasje, dlatego, że nie wiedziałam, co z sobą zrobić. Ja chciałam być i zakonnicą i aktorką przysłowiowo. Kosmos też chciałam poznać i zastanawiałam się, czy iść na fizykę. Studia rozwijają w nas po pierwsze: umiejętność uczenia się, umiejętność zdawania egzaminów – to jest wbrew pozorom bardzo ważne, dlatego że system edukacyjny w Polsce nie uczy (no, już teraz zaczął – jest egzamin drugoklasisty, szóstoklasisty i tak dalej; to jest dobre, dlatego, że my cały czas jesteśmy egzaminowani przez życie, w związku z czym uczymy się w zasadzie najlepiej, upadając i jak człowiek upadnie i się podniesie, to jest potem o krok dalej, a chociażby o długość tych kolan, na które się upadło; tak to po prostu w życiu jest) – w związku z powyższym studia też uczą nas pewnych procesów społecznych. Wchodzimy w nowe środowisko, czyli jakby wychodzimy ze strefy komfortu i poznajemy zarówno […] miasta, nową uczelnię. To jest tyle […] rozwoju człowieka, że to jest istotne. Czy to jest najistotniejsze? Nie. Ja miałam u mnie w firmie dyrektora, którego zrobiłam moim dyrektorem zarządzającym […], który nie miał studiów wyższych, ale miał taką ogromną inteligencję emocjonalną i taką wiedzę z dziedziny badań marketingowych (ponieważ się pasjonował – był analitykiem z zamiłowania), jakiej wielu ludzi po studiach po prostu nie ma. Więc to też zależy, co na tych studiach się robi […], ale jest to pewne ukierunkowanie. Oczywiście najlepsze by było, jakby młodzi ludzie wiedzieli, czego chcieli i […] każdy dalekosiężny cel i wtedy to się wszystko samo układa, czy mają być studia, czy nie mają być i jaki kierunek. Pewna pani w pociągu powiedziała kiedyś do mojego kolegi (pozwolę sobie to przytoczyć): „bo wie Pan, to wszystko zależy od wszystkiego. Bo tak w życiu jest – w zależności od tego, na jakich ludzi się trafi, kim się […], czy pojedzie, czy nie pojedzie na wycieczkę do jakiegoś miasta i się nim zauroczy i postanowi, że będzie właśnie studiować tam, a nie gdzie indziej… Jest tyle różnych czynników, które wpływają na nasze decyzje”. I teraz pytanie jest takie, bo wracam do tego, co powiedziałam, że najlepiej w liceum ci ludzie mieli takie dalekosiężne cele i już od razu się po prostu dąży do tego i wtedy jest wszystko OK. Nawet jak się w trakcie zmieni, to się zmieni, ale start jest prosty. Myślę, że tu jest też ogromna rola rodziców, świadomego wychowywania i rozmawiania z młodymi ludźmi, żeby zwracać im uwagę i uczyć ich uważności na to, co im sprawia przyjemność, na to, co lubią robić, ale też czytanie z nimi. Jak jeden z tych osiemnastolatków, którzy w zasadzie nie czytają, bo grają i ich wyobraźnia jest jaka jest, dlatego że nie mają bodźców do rozwoju tej wyobraźni. Jeśli faktycznie się z nimi porozmawia, to oprócz grania na komputerze, niczym się specjalnie nie zainteresował. Ale to jest też znowu rola rodziców, bo łatwiej posadzić siedemnastolatka i mieć go z głowy, niż chodzić, poznawać coś, decydować o jakichś sportach, zainteresowaniach, wyjść do teatru, do kina (pytanie też, do jakiego kina – chodzi o film, gatunek filmowy, o emocje z tym związane – nie o pójście do kina, tylko o film, który zajmuje półtorej godziny). Ja nie mam własnych dzieci, więc trudno mi jest […] prawdopodobnie, ale chciałabym być rodzicem i staram się być partnerem dzieci mojego partnera (mają po kilkanaście lat i zadają tego typu pytania). Myślę, że najważniejsza na drodze do szczęścia jest inteligencja emocjonalna. Nie studia, nie pięćdziesiąty komputer, nie wiedza techniczna, które można zdobyć zawsze, natomiast inteligencję emocjonalną rozwija człowiek od wczesnego okresu swojego życia, właśnie poprzez rozmowy, emocje, wymianę emocjonalną, relacje. A jak jedyną relacją albo obiektem, z którym mamy relacje, jest komputer, to ta inteligencja emocjonalna nie ma szans się rozwijać, w związku z tym na tę część powinno być położone najwięcej uwagi – na rozwój inteligencji emocjonalnej u dzieci i młodzieży, na taką wrażliwość, co oni w ogóle chcą, co im sprawia przyjemność, co lubią robić, bo […] oni po prostu robią, co lubią, a to jest multum informacji dla rodziców, ponieważ rodzice nie potrafią […], sami posiadają czasami inteligencję emocjonalną wielkości orzeszka. Jeśli ktoś na przykład w wieku kilkunastu lat ma problemy z czytaniem na głos i radzi sobie świetnie, ale się zacina, bo nie czyta, bo gra na komputerze. Jeśli rodzic wrzeszczy na niego: „masz problemy, bo dukasz i muszę się za ciebie wstydzić w szkole”, to ja bym takiego rodzica rozstrzelała albo wysłała go na serię szkoleń i nie wypuściła, dopóki by nie zdał naprawdę […] egzaminu. Bo to zabija w tym dziecku jakąkolwiek ochotę do czytania, do żeby w ogóle publicznie się udzielało i pokazywało swoje słabości. Zamiast pochwalić, zamiast zapytać, czy w ogóle czytanie sprawia frajdę, zachęcić jakoś, dawać fajne historie do przeczytania, czytać razem i chwalić, wzbudzać poczucie wysokiej wartości […], a nie jeszcze krzyczeć. Ale jest jak jest. To jest też prawdopodobnie nasze wychowanie.

M. B.: Bardzo Pani dziękuję. Jak można się z Panią skontaktować, gdzie można Panią spotkać, na jakichś eventach, czy można gdzieś poczytać Pani publikacje?

M. M.: Tak, zapraszam na moją stronę: magdalenamalicka.pl. W maju i w czerwcu robię dwa szkolenia otwarte, niedługo też podam na stronie jesienno-zimowe terminy szkoleń. Piątego lub szóstego czerwca (nie wiem jeszcze dokładnie, bo nie jest to do końca ustalone z organizatorami) będę miała wystąpienie dla studentów w Poznaniu na forum przedsiębiorczości na studiach, gdzie będą różni trenerzy motywacyjni i tutaj będę mówić o zarządzaniu informacją w firmie i o wadze komunikacji, co to znaczy, jak nie ma porozumienia w wielkiej firmie, która ma ponad sto osób, zatem zapraszam serdecznie. Pewnie na jesieni zacznę pojawiać się na imprezach organizowanych przez Milewski & Partnerzy.

M. B.: Dziękuję bardzo.

Pin It on Pinterest