Poniżej prezentujemy transkrypcję wywiadu ze Sławkiem Muturi. Nagranie możecie znaleźć tutaj.
Magdalena Balcerzak: Witam serdecznie. Dzisiaj spotykamy się ze Sławkiem Muturi, inwestorem, człowiekiem wolnym finansowo, który jest właścicielem największej w Polsce firmy wynajmującej mieszkania. Sławku, jak zaczęła się twoja przygoda z nieruchomościami?
Sławek Muturi: Dzień dobry, dziękuję za zaproszenie. Moja przygoda z nieruchomościami zaczęła się w 1998 roku – wtedy kupiłem pierwszą nieruchomość pod wynajem w Warszawie – i od tego czasu budowałem portfel mieszkań na wynajem, natomiast w 1995 roku, czyli jeszcze trzy lata wcześniej, wpadłem na pomysł budowania wolności finansowej. Wtedy jeszcze tego tak nie nazywałem – chodziło mi o to, żeby zbudować sobie portfel mieszkań na wynajem, żeby przejść na wcześniejszą emeryturę; a tak naprawdę jeszcze wcześniej, kiedy miałem jedenaście czy dwanaście lat i byłem w Kenii na wakacjach, tata mi wspominał, że jego brat, mój stryj, miał ileś domów na wynajem. Początkowo nie mogłem zrozumieć tej idei; przyjechałem z komunistycznej Polski, więc już wtedy gdzieś tam w głowie mi zaświtało, że to jest dobry patent na życie. Później, kiedy już byłem dorosły (bardzo nie lubię zimy), wymyśliłem, że będę zimował w tropikach, tak jak bociany, i powstało pytanie, z czego będziemy się wtedy utrzymywać i te dwie myśli jakby się połączyły, zbiegły i z tego powstał plan zbudowania wolności finansowej, który zacząłem realizować w 1998 roku.
M.B.: Skąd miałeś pieniądze na pierwsze mieszkanie? Jak to się u ciebie zaczęło?
S.M.: U mnie się zaczęło bardzo prozaicznie. Ludzie inwestują w mieszkania na wynajem, w nieruchomości na wynajem już od tysięcy lat – to nie ja to wymyśliłem i nie wymyślił tego Kiyosaki czy jakiś inny Amerykanin, tylko robili to Persowie, Fenicjanie, Babilończycy i jeszcze wcześniej. W 1998 roku, kiedy zaczynałem, nie było kredytów hipotecznych (ludziom się wydaje, że to jest jakiś warunek konieczny do tego, żeby zaczynać; to jest warunek wspomagający, taki dopalacz, ale nie jest to warunek konieczny, bo ludzie to robili, zanim w ogóle powstały banki), więc po prostu oszczędzałem, gromadziłem oszczędności, i pierwsze mieszkanie kupiłem za gotówkę.
M.B.: Jak to się stało, że zostałeś właścicielem największej w Polsce firmy, która wynajmuje i inwestuje w nieruchomości?
S.M.: Z konieczności, dlatego że o ile w tym moim planie dojścia do wolności finansowej wiele rzeczy przewidziałem i udało się zrealizować, to o jednej rzeczy nie pomyślałem – o tym, że ten polski rynek najmu mieszkaniowego, w odróżnieniu od najmu komercyjnego, jest bardzo prymitywny; ja tak się śmieję, że jesteśmy pięćdziesiąt lat za Murzynami – i kiedy ja już byłem gotów, żeby ten mój portfel komuś oddać pod zarządzanie (bo nie po to się osiąga wolność finansową, żeby potem, powiedzmy, obsługiwać najemców i odbierać telefony, że tutaj coś kran przecieka, tutaj najemca nie płaci, tu się wyprowadzi i trzeba znaleźć innego), kiedy byłem gotów oddać te mieszkania, okazało się, że nie ma komu, że w Polsce właściwie nie istniały firmy, które zarządzają profesjonalnie najmem. Próbowałem namówić jakieś agencje pośrednictwa, ale wytłumaczyli mi, że to nie jest biznes dla nich i przekonująco mi wyjaśnili, że to zupełnie inny model działania i nie da się tego ze sobą łatwo pogodzić. W związku z tym, z konieczności, sam założyłem tę firmę.
M.B.: Jaki jest twój przepis na wolność finansową? Co możesz powiedzieć młodemu człowiekowi? Od czego ma zacząć inwestowanie w nieruchomości i dlaczego nieruchomości są lepsze od innych rodzajów aktywów?
S.M.: Zaczynając od definicji, tego, jak ja definiuję wolność finansową: według mnie trzeba spełnić cztery kryteria, żeby móc o sobie powiedzieć, że jest się osobą wolną finansowo; takich osób wolnych finansowo, tak naprawdę wolnych finansowo według tej definicji, którą podam, znam tylko dwie: siebie i moją byłą żonę. To jest tak: po pierwsze trzeba mieć comiesięczny, regularny dopływ gotówki na przewidywalnym poziomie, bo co miesiąc wydajemy gotówkę na utrzymanie standardu życia. Drugi warunek, to żeby tej gotówki, która wpływa co miesiąc, było co najmniej tyle, ile wydaje się, żeby utrzymać ten standard życia albo nieco więcej. Jeżeli te dwa warunki są spełnione, to zaczynamy mówić o bezpieczeństwie finansowym; ale dopiero spełnienie trzeciego warunku – żeby ta gotówka pochodziła ze źródła innego niż aktywność zawodowa, czyli praca na etacie czy na jakiejś umowie-zlecenia, czy prowadzenie swojej działalności gospodarczej, czy biznesu – jeżeli to jest z pasywnego źródła, to jest to tym, co uwalnia. Takich pasywnych źródeł gotówki jest kilkanaście – jeszcze do tego wrócę – natomiast czwarty warunek jest taki, żeby nie mieć jednocześnie wiszącego nad sobą kredytu do spłacenia, bo są tacy ludzie, którzy na przykład podnajmują mieszkanie od właściciela na doby albo na pokoje i uzyskują jakąś nadwyżkę. Są też ludzie, którzy kupują mieszkanie na kredyt, a najemca spłaca ten kredyt z nadwyżką i mając tych mieszkań pięć czy dziesięć, rzeczywiście mają tę comiesięczną nadwyżkę rzędu kilku tysięcy złotych i mówią o sobie, że już są wolni finansowo. Ja bym nie czuł się wolny finansowo, mając jednocześnie nad sobą kilkusettysięczny czy kilkumilionowy kredyt do spłacenia; według mnie, dopiero kiedy spłacisz ten kredyt, stajesz się wolnym finansowo. Tak ja to definiuję; oczywiście, to nie jest pewnie jedyna definicja, ale taka, którą ja przyjąłem.
Wracając do tych źródeł pasywnej gotówki – takich źródeł pasywnej gotówki jest kilkanaście: to są na przykład odsetki z lokaty bankowej. To jest fajne źródło, powiedzmy, kiedy się wygra w totka czy odziedziczy coś, czy sprzeda firmę (jednorazowo, jeśli ktoś rozwinął firmę i potem ją sprzedał do jakiegoś funduszu czy do konkurenta), tylko z gotówką jest kilka problemów. Raz, że gotówka traci wartość w czasie, dwa, jak zdobyć taką gotówkę – to nie jest coś łatwego i oczywistego dla studenta – a trzy, że na wysokość rocznych odsetek pojedynczy student ma żaden wpływ; nawet najwięksi inwestorzy nie mają wpływu. Okej, banki próbowały w Londynie coś tam kombinować, ale to była działalność nielegalna; do czego zmierzam – jeszcze parę lat temu w Polsce oprocentowanie lokat walutowych zbliżało się i przekraczało 10%. Dzisiaj to jest 2%, a w niektórych krajach Europy Zachodniej jest ujemne, więc też nie możemy powiedzieć, że nigdy czegoś takiego nie będzie w Polsce, a jak ma się ujemne oprocentowanie, to zamiast mieć pasywny przychód, ma się kolejny comiesięczny koszt. Kolejne źródło to na przykład tantiemy i napisanie jakiegoś przeboju muzycznego czy bestsellera, ale tutaj znowu są pewne problemy. Po pierwsze, trzeba mieć jakiś talent, żeby coś takiego stworzyć, to nie jest tak oczywiste, jaka jest na to recepta – nawet najwięksi muzycy, Michael Jackson na przykład – nie każdy jego przebój stawał się od razu przebojem. Drugi problem jest taki, że żywotność tych przebojów jest nieprzewidywalna; trudno powiedzieć, że przez następne dwadzieścia pięć lat – czy pięćdziesiąt lat, bo dla młodego człowieka – powinien patrzeć nie tylko na dzisiaj, na jutro, na przyszły tydzień, przyszły rok, ale jeżeli dzisiaj ma dwadzieścia pięć lat, to zbudować takie aktywo, które w wieku osiemdziesięciu pięciu czy po sześćdziesięciu, osiemdziesięciu latach nadal będzie mu przynosić przychody, a z muzyką czy książkami itd. są pewne mody, sezony i nie można być tego pewnym. Kolejne źródło, bardzo podobne, to na przykład patent na jakiś wynalazek – inżynier wynajdzie coś i sprzeda to do przemysłu, i potem, za każdym razem, kiedy to jest zastosowane, otrzymuje jakieś tantiemy; ale tutaj są te same problemy, dodatkowo jeszcze kwestia zmian technologii, technologie się starzeją i mają jakiś swój użyteczny cykl życia. Kolejna sprawa to na przykład założenie firmy – można rozkręcić firmę, która się ustabilizuje, będzie miała stabilne przychody, zatrudnić profesjonalny zarząd, czyli oddać komuś w zarządzanie, samemu wyjechać sobie na Bahama (i mieć dywidendy z tej firmy albo na przykład własność marki handlowej, którą się rozpropagowało), popijać drinki i co kwartał wpływa dywidenda. To też fantastyczne źródło pasywnej gotówki, natomiast znowu biorąc pod uwagę, że zmienia się otoczenie biznesowe, to też jest dosyć mało przewidywalne; trudno powiedzieć, że założę firmę dzisiaj czy założyłem rok temu i ta firma będzie przez kolejne dziesiątki lat stabilnie, co kwartał, przynosić mi jakąś kwotę, której potrzebuję na utrzymanie swojego standardu życia. Dlatego uważam, że najem nieruchomości wydaje mi się najstarszą formą – dużo starszą niż odsetki bankowe, bo nie było banków, kiedy ludzie już wynajmowali nieruchomości – wydaje mi się, że najem nieruchomości jest prawie tak stary jak miasta; tak powstały miasta. Kiedyś miasto to było takie miejsce pomiędzy kilkoma wsiami, gdzie ludzie przyjeżdżali na targ i wymieniali, powiedzmy, żyto na wieprzowinę albo jajka, skóry czy coś innego, i ktoś potem zdecydował, że nie będzie co tydzień spędzał dwóch dni w podróży, żeby dojechać na ten rynek, więc wybuduje tam sobie dom. Potem te domy stawały się coraz większe, powstawał rynek starego miasta, uliczki obok, a później ludzie ogrodzili je, bo napadano na nich, więc zrobili sobie mury obronne, fosy i tak dalej. Myślę, że w ten sposób powstały miasta. Na dole były jakieś punkty usługowe, jakieś kuźnie, wyszynki, czy jak to się tam nazywało, pierwsze piętro było przeznaczone na apartamenty dla właścicieli tych budynków, drugie i trzecie wynajmowali kupcom, handlarzom, mistrzom, czeladnikom czy rzemieślnikom, a poddasze było dla służby. Kilkaset czy kilka tysięcy lat później pojawił się nowy segment na rynku najemców, czyli studenci; myślę, że najem jest dużo starszy niż uniwersytety. Więc po pierwsze wydaje mi się, że to jest najstarsze źródło, po drugie, skoro przetrwało setki czy tysiące lat, to trudno mi sobie wyobrazić, żeby nie przetrwało kolejnych dziesiątek czy nawet setek. (Tak jak na przykład energia odnawialna – to też fantastyczne źródło pasywnej gotówki, oprócz tego, że tam są wysokie bariery wejścia, to według mnie to jest jeszcze mało sprawdzony patent, bo na przykład w Stanach czy gdzieś to jest od czterdziestu lat – w Polsce pewnie od dwudziestu – i tak naprawdę nie wiadomo jak to będzie – może za jakiś czas pojawi się jakieś jeszcze bardziej ekologiczne źródło energii, a wiatraki i farmy wiatrowe przestaną mieć swoje uzasadnienie). To jest najstarsze, najpewniejsze i najbardziej dostępne, bo nie trzeba mieć do tego żadnego talentu – samych mieszkaniowych nieruchomości w Polsce mamy kilkanaście milionów, to nie jest tak, jak, powiedzmy, z bestsellerami czy przebojami muzycznymi – są najbardziej dostępne, tych mieszkań będzie przybywać, nie potrzeba mieć do tego żadnego talentu, poza tym nieruchomości mają jeszcze tę zaletę, że dają nie tylko zwrot, ale też ich wartość raczej powinna rosnąć z inflacją (są mniej więcej indeksowane do inflacji), bo kluczowa w wartości nieruchomości jest tzw. wartość odtworzeniowa, a ta będzie rosła razem z inflacją. Kolejna rzecz jest taka, że można ją kupić poniżej wartości rynkowej, czyli można szukać okazji rynkowych, co jest właściwie niemożliwe, kiedy się chce kupić złoto – bo nawet jeśli chcę kupić tysiąc uncji złota, to nikt mi nie sprzeda okazyjnie, taniej; jeśli chcę kupić akcje jakiejś spółki, nawet jeślibym chciał kupić sześćdziesiąt procent tych akcji, to ogłaszam wezwanie, ale jeśli zaoferuję cenę niższą niż cena rynkowa, to nikt mi nie sprzeda, bo muszę zaoferować z jakąś premią, żeby ludzie mi to sprzedali. W nieruchomościach jest odwrotnie – zawsze można znaleźć jakieś okazje poniżej ceny rynkowej (albo je stworzyć, bo są też takie możliwości), można w prosty sposób zwiększać wartość swojego majątku – czasami wystarczy postawić ściankę działową, zrobić mieszkanie dwupokojowe i wynająć je za 30% drożej. Jest wiele takich elementów, które według mnie predysponują nieruchomości do takiego miana najlepszej drogi do osiągnięcia wolności finansowej, zwłaszcza, że mają trwały charakter – będą służyć nie tylko osobie, która osiągnie wolność finansową, ale też jej spadkobiercom. Przy prawach autorskich też to działa, w niektórych innych rzeczach też, więc może to nie jest takie odróżnienie, ale na pewno nieruchomości to jest coś, co może trwać latami, setki lat.
M.B.: A jak inwestowanie w nieruchomości ma się do prognoz, że Polaków będzie coraz mniej, że Polska się wyludnia, nie mamy dzieci i nadciąga niż demograficzny?
S.M.: Rzeczywiście, ostatnio w mediach jest taka fala alarmów wokół tematu niżu demograficznego i takich prognoz, że w ogóle niedługo ostatni zgasi światło i zamkniemy Polskę na cztery spusty. Jest kilka odpowiedzi na to. Pierwsza jest taka, że niż demograficzny jest czymś naturalnym, bo gdyby nie byłoby wyżu, to nie byłoby niżu – zwykle po niżu przychodzi wyż i to nie jest nic takiego. Natomiast jeżeli w momencie spadkowym będziemy prognozować ten niż do przodu, że to się utrzyma i populacja będzie spadać, to rzeczywiście, w pewnym momencie się wyludnimy. Natomiast zwykle jest tak, że po niżu przychodzi wyż, bo taka jest natura – inaczej nie mielibyśmy niżów. Ja pamiętam takie czasy w latach siedemdziesiątych, osiemdziesiątych, gdzie też bito na alarm, że Francja czy Szwecja się wyludnia; dzisiaj w Szwecji wielodzietność jest dosyć modna. Kolejna rzecz jest taka, że Polacy się starzeją, to znaczy będzie też napływ imigrantów. Dzisiaj jesteśmy krajem emigracji, ale wraz z rozwojem gospodarczym stopa życia będzie się tu poprawiać i ludzie zamiast wyjeżdżać, będą wracać (przynajmniej niektórzy), ale za to będzie przyjeżdżać coraz więcej ludzi, zresztą już to widzimy. Mamy tysiąc dwieście mieszkań i powiedzmy, tysiąc stu najemców i wielu z nich to cudzoziemcy, nie tylko z Ukrainy i Białorusi, ale też z Hiszpanii, Grecji czy z innych krajów. Kolejna rzecz jest taka, że demografia jest tylko jednym z czynników, który ma wpływ na popyt i podaż mieszkań. Są inne czynniki – nawet społeczne, typu, że mamy coraz więcej singli, coraz więcej rozwodów. Jak ludzie nie umierają, to znaczy, że zamiast zająć swoje miejsce na cmentarzu, dalej zamieszkują jakieś mieszkanie. Tych czynników jest dużo więcej, niż tylko porównanie liczby zgonów do liczby narodzin. Kolejna sprawa jest taka, że dzisiaj mamy w Polsce 13.7 mln mieszkań, a 38.5 mln mieszkańców – to są dość twarde dane z GUSu, ale też z Eurostatu – i to daje trzysta pięćdziesiąt mieszkań na tysiąc mieszkańców. W krajach Unii to jest ponad pięćset – chyba pięćset siedemnaście albo pięćset dwadzieścia siedem. Nawet na Węgrzech to jest czterysta trzydzieści mieszkań na tysiąc mieszkańców. Gdybyśmy w Polsce doszli tylko do poziomu pięciuset mieszkań na tysiąc mieszkańców, to powinniśmy mieć 19.5 mln mieszkań – mamy 13.7 mln. Więc brakuje tak naprawdę sześciu milionów, mimo że często się mówi, że brakuje pięciuset tysięcy, półtora miliona, czy ileś – zależy, jak na to patrzeć. Nie wiem, jakie jest źródło tych wyliczeń, natomiast gdyby tak spojrzeć czysto na matematykę, zrobić taką analizę porównawczą, to można powiedzieć, że brakuje sześciu milionów. Oczywiście, że nie spodziewam się, żeby te sześć milionów mieszkań powstało w najbliższym roku czy nawet dekadzie; to będzie raczej proces rozłożony na lata, na dekady, ale jednak myślę, że będziemy się zbliżać do standardów europejskich, tylko czy zbliżamy się w wielu aspektach życia, nie sądzę, żebyśmy mieli akurat w tym mieli jakoś znacząco odbiegać. Nie sądzę, żeby to miało jakieś naprawdę duże znaczenie; myślę, że tych mieszkań naprawdę będzie przybywać. Z drugiej strony, z perspektywy, powiedzmy, pojedynczego właściciela mieszkania, który ma portfel, dajmy na to, dziesięciu mieszkań, to czy to oznacza, że jeśli będzie niż demograficzny, to w żadnym z tych dziesięciu mieszkań nikt nie będzie mieszkał? Może obniżyć ceny, żeby przyciągnąć najemców. Może być tak, że dwa mieszkania będą stały puste. To nie jest takie zero-jedynkowe, że nagle ten rynek przestanie istnieć. Zresztą w ogóle spodziewam się, że tak czy inaczej zwroty z najmu będą w Polsce spadać. Jestem na sto procent przekonany, że tak się będzie działo. To jest ekonomia, praw ekonomii nie da się tak po prostu zignorować, więc te zwroty i tak będą spadać. Zatem nie sądzę, że tutaj demografia ma akurat duże znaczenie.
M.B.: Jesteś człowiekiem, który już nie musi pracować, jednak cały czas jesteś na różnego rodzaju konferencjach, opowiadasz o tym, założyłeś stowarzyszenie Mieszkanicznik. Jak oceniasz edukację w Polsce, jeśli chodzi o edukację finansową, edukację dotyczącą inwestycji, i dlaczego to robisz, zamiast leżeć gdzieś pod palmami?
S.M.: To jest tak, że rzeczywiście jestem takim emerytem nietypowym – bo uważam, że już od sześciu lat jestem emerytem – ale nie łowię ryb, nie uprawiam ogródka działkowego, nie siedzę przed telewizorem z gazetą, w kapciach i z piwem. Te aktywności zupełnie mnie nie kręcą; jestem aktywną osobą. Od pięciu lat – właściwie tę misję sformułowałem niedawno, ale już do pięciu lat ją realizuję -moją misją stało się pomóc jak największej liczbie Polek i Polaków w osiągnięciu wolności finansowej i robię to na różne sposoby. Raz, poprzez dzielenie się wiedzą, doświadczeniem – piszę książki, artykuły, prezentacje, jeżdżę i spotykam się z ludźmi, opowiadam, żeby im uświadomić, że dzisiaj w Polsce jesteśmy narodem jeszcze relatywnie biednym, czy „na dorobku” – tak to nazwijmy – i staramy się doganiać Zachód, żeby się wzbogacić tak naprawdę. Nasze aspiracje finansowe często sprowadzają się do tego, żeby stać się bogatszymi. Nie ma w tym nic złego – nie krytykuję tego, żeby wywyższać wolność finansową, ale chcę pokazać, że jest to alternatywa, że można sobie postawić inny cel – zamiast stać się bogatą, to po prostu stać się wolną finansowo. Druga rzecz, to cywilizuję polski rynek najmu mieszkaniowego, bo on jest prymitywny w porównaniu do rynków mieszkaniowych za granicą, nawet w takiej biednej Kenii, czy do rynku komercyjnego w Polsce. Nie mamy standardów, wiedzy, różnego rodzaju instytucji, które obudowują ten rynek i czynią go bardziej efektywnym. Więc wprowadzam takie standardy, zmieniam język, którego używamy do opisu relacji na linii najemca-właściciel, założyłem to stowarzyszenie. Staram się ten rynek cywilizować i poprzez cywilizowanie rynku (trochę nawiążę do tego, co mówiłem przed chwilą), w miarę, jak ten rynek będzie się cywilizował, ryzyko inwestowania będzie mniejsze. Będzie więcej inwestorów, w związku z tym zwroty będą spadać i tego się spodziewam. Kolejna rzecz to z konieczności założyłem tę firmę Mzuri, która zarządza mieszkaniami na wynajem. Później dla klientów Mzuri, którzy byli bardzo zadowoleni z naszych usług, prosili nas, żeby znaleźć kolejne mieszkania, bo mieli jakąś gotówkę, która się zwalniała. W ciągu ostatniego półtora roku, odkąd powstało Mzuri Investments, pomogliśmy w kupnie ponad dwustu pięćdziesięciu mieszkań na wynajem. Zaczęliśmy też kupować kamienice, bo to jest sposób na to, żeby tworzyć te okazje, a ostatnio otworzyliśmy platformę do grupowego inwestowania w nieruchomości. To jest Mzuri Crowdfund Investing, w skrócie CFI, które ma umożliwić też osobom bardzo młodym, które nie mają jeszcze oszczędności wystarczających, czy zdolności kredytowej, żeby kupić samodzielnie mieszkanie na wynajem, więc mogą objąć udziały już od 10 000 złotych wzwyż, udziały w spółce, która zgromadzi, powiedzmy, dziesięć czy kilkanaście milionów złotych i dzięki temu ta spółka będzie inwestować w dużo rentowniejsze projekty, typu nie tylko pojedyncze mieszkania, ale też jakieś większe strychy do adaptacji, czy domy, czy kamienice, gdzie wiadomo, że rentowność najmu będzie dwukrotnie wyższa niż w takim „detalicznym” inwestowaniu. Dlaczego to wszystko robię? Właśnie dlatego, że mnie się udało osiągnąć wolność finansową, to był mój plan, wielu moich znajomych wiedziało, jaki mam plan, ale oni byli tak bardzo zafiksowani na bogacenie się, że trochę się naśmiewali z mojego planu i zdałem sobie sprawę z tego, że o ile dla mnie ten plan był dosyć naturalny, bo w Kenii, jak się mówi, że ktoś inwestuje w nieruchomości, to w Polsce, kiedy mówię, że inwestuję w nieruchomości, to ktoś mnie pyta, czy to jest dobry moment. Pytanie, czy to jest dobry moment, od razu sugeruje, że ktoś myśli o nieruchomościach w kategoriach „dzisiaj kupię tanio i jutro drogo sprzedam”. W związku z tym ma pytanie istotne na ten moment, czy to jest dobre. Jeżeli ktoś buduje wolność finansową, to co to znaczy, że to jest dobry moment? Ja mówię: „nie, nie, to nie jest dobry moment, poczekaj jeszcze pięćdziesiąt lat, wtedy zacznij budować wolność finansową”. Wiadomo, że im szybciej zaczniesz budować wolność finansową, im szybciej ją osiągniesz, to tym dłużej będziesz się nią cieszyć. Co to w ogóle za pytanie, o ten moment? O to mi chodzi, że ponieważ zauważyłem, że w Polsce my totalnie nie rozumiemy tej idei wolności finansowej – OK, teraz, dzięki właśnie waszej działalności i innych osób, ta wolność finansowa jest dużo bardziej powszechnym tematem, choćby dzięki Kiyosakiemu przede wszystkim – natomiast nadal w Polsce dominuje ten model takiego myślenia przez pryzmat bogacenia się. Chcę pokazać, że jest alternatywa – to jest jedna rzecz – mam też ambicję, żeby w Polsce jak najwięcej ludzi stało się wolnymi finansowo, bo jeżeli będą to robić poprzez nieruchomości, to będzie to budowanie takiej zamożności klasy średniej. Żałuję, że na przykład w Warszawie mamy 30-40 biurowców, które wszystkie – prawie, oprócz Pałacu Kultury i budynku jakiegoś PZU, czy czegoś – należą do zagranicznych funduszy i te fundusze chętnie by inwestowały też w mieszkaniówkę w Polsce, na razie blokuje ich to – kilka rzeczy ich blokuje, ale przede wszystkim to, że nie mają czego kupić, bo one by od razu chciały kupić dziesiątki tysięcy mieszkań w jakimś portfelu, na jakimś osiedlu czy kilku osiedlach. My takich osiedli nie mamy. Kiedyś mieliśmy spółdzielnie mieszkaniowe, ale wyprzedały te mieszkania lokatorom z bonifikatami dziewięćdziesięcioprocentowymi, nastąpiło rozproszenie tej własności i kiedyś ta własność się skonsoliduje, ale wolałbym, żeby konsolidatorami były Polki i Polacy, Kowalscy i Wiśniewskie. Mam taką wizję, że jeżeli przyjmiemy, że w ciągu najbliższych iluś lat przybędzie milion mieszkań na wynajem, to zamiast tego, żeby one należały do pięciu funduszy, z których każdy będzie miał średnio po dwieście tysięcy tych mieszkań, żeby było dwieście tysięcy osób, które średnio mają po pięć mieszkań. To też da milion, ale wydaje mi się, że to będzie dużo lepsze dla Polski i dużo lepsze dla tych dwustu tysięcy ludzi, którzy będą mieli realne aktywo, będą budowali realną przyszłość dla siebie i dla przyszłych pokoleń. To będzie lepsze dla Polski, że będzie ta stabilna klasa średnia, i to będzie lepsze dla najemców, dlatego że te duże fundusze zrobią tak: zbudują czy kupią jakiś budynek na wynajem mieszkań, potem dojdą do wniosku, że trochę słabo leci, to może lepiej hotel z tego zrobić. Nawet bardzo szybko, na przestrzeni roku, przerobią te mieszkania na hotele albo biurowce czy coś jeszcze innego. I może być taki efekt, że centra miast „wypustoszeją”, to znaczy będą po prostu biurowce, biurowce, biurowce, tak jak widzimy w Stanach, że właściwie wieczorem nie ma co iść do centrum, bo jest niebezpiecznie, tam nikogo nie ma. W Warszawie czy w innych polskich miastach mamy w centrum i mieszkaniówkę i biurowce i hotele – te miasta po prostu żyją. I można mówić, że to jest nieefektywne, że rynek tak działa, że ten, kto jest w stanie najdrożej zapłacić, niech korzysta z tego tak jak chce, natomiast to rodzi pewne koszty społeczne. Rachunek ekonomiczny nie jest jedynym, którym warto się kierować. Są jeszcze koszty społeczne i myślę, że takie rozproszenie czy nie aż takie silne skoncentrowanie tej własności będzie korzystniejsze.
M.B.: Bardzo ci dziękuję. Wiem też, że prowadzisz bloga, gdzie dzielisz się swoją wiedzą, opisujesz konkretne przypadki inwestycyjne. Możesz podać adres, gdzie można cię spotkać?
S.M.: Tak, tak, oczywiście, zapraszam, bardzo chętnie: www.fridomia.pl
M.B.: Zapraszam na stronę internetową Sławka Muturi oraz na stronę www.klubeurocash.edu.pl. Do usłyszenia.